Nikt nie mówił że będzie łatwo. Po dzisiejszym dniu mógłbym Wam odradzać w ogóle zapuszczanie się poza turystyczne rejony Chin. Ale nie... po to jest ten blog, żebyście ma moich doświadczenaich mogli lepiej niż ja przygotować się do takiej podróży. Po pierwsze, obowiązkowa znajomość chińskiego. Ok, żart, ale bez tego jest naprawdę trudno! To był najtrudniejszy dzień w moim podróżniczym życiu.
Plan na dzisiaj brzmi dość prosto. Pociąg z Pekinu do Shijianzhuang i lot z Shijianzhuang do Chongqing. Pewnie zdecydowana większość z Was w ogóle pierwszy raz słyszy te nazwy. Ja też poznałem je dopiero planując tę podróż. Mogłem pójść na łatwiznę i kupić bilet lotniczy, lub kolejowy bezpośrednio z Pekinu do Chongqing. Ale czego się nie robi dla podróżniczej pasji i ciekawości! Mam nadzieję, że dzięki wpakowaniu się na głęboką wodę również Wam dostarczę więcej emocji i... rozrywki :)
Obawy przed tym dniem miałem już od dawna. Specjalnie ustawiłem budzik na dość wczesną godzinę, żeby skorzystać z hostelowego wi-fi i sprawdzić dokładnie rozkłady pociągów i opcje dojazdów do /z lotnisk. Jeśli chodzi o pociągi to polecam chinatrainguide.com - przejrzyste i aktualne rozkłady pociągów z nazwami miast napisanymi łacińskimi literami. Wybieram przejazd Pekin - Shijianzhuang o 12:09. Ma być na miejscu około 14:45, tak więc jest spory zapas na złapanie lotu o 19:10. Przy okazji sprawdzam możliwośc dojazdu na lotnisko w Shijiazhuang. Strona internetowa lotniska tylko po chińsku. Wzywam więc posiłki - recepcjonistkę która "jako tako" mówi po angielsku. Niestety, nie wiedzieć czemu, dostaje od niej mapę sieci metra w Pekinie. Coś poszło bardzo nie tak! Próbuję jeszcze raz. Sukces! Dostaję na kartce "krzaczki" z dwoma napisami 1. Szukam autobusu na lotnisko i 2. Poproszę kurs na lotnisko (taksówka). W oczach wyobraźni już widzę tego przechodnia machającego palcem i mówiącego po chińsku "proszę iść prosto, potem po trzecich światłach skręcić w lewo i za spożywczym w prawo, tam będzie przystanek autobusów na lotnisko". Jedyne co mi zostanie to obserwować uważnie ruchy palca :). Już wiem, że będzie ciężko. Przy okazji sprawdzam tablicę wylotów z lotniska Shijiazhuang. Na szczęście obok krzaczków oznaczających nazwy miast są też numery lotów. Znajduje swój do Chongqing... i jest niespodzianka. Wylot wcale nie jest o 19:10 ale o 20:05. Oczywiście żadnego maila ze zmianą godziny lotu nie dostałem. Uff dobrze że to godzina do przodu, a nie na przykład trzy godziny do tyłu.
Jest 9:30 czas ruszyć na dworzec kolejowy. Przyda się większy zapas czasu na zakup biletu. Trzy stacje jedną linią metra, jedna stacja drugą i jestem pod dworcem. Jak większośc rzeczy w Chinach - jest olbrzymi. W hostelu dowiedziałem się od pary Anglików, że na dworcu jest jedno okienko, w którym można się dogadac po angielsku. Przechodzę całą halę pełną okienek i długich kolejek, ale w gąszczu napisów po chińsku nie widzę nawet jednego słowa po angielsku. Idę do informacji. - "Excuse me, English window?" - "sisin" - "?" - "one, six" Ok, rozszyfrowałem, że chodzi o okienko "16". Idę, a okienko 16 oczywiście zamknięte. Wracam do informacji, dowiaduję się że za 20 minut otworzą. Staję więc w kolejce do "17" i liczę na to, że zaraz otworzą "16". Tak też się dzieje. Kolejka dość długa, ale szybko idzie. Po około 15 minutach moja kolej. Zakup biletu przebiega bardzo sprawnie. Trzeba okazać paszport. Warto mieć zapisany na kartce numer pociągu, nazwy miast po chińsku i godzinę odjazdu. Bilet do Shijiazhuang kosztuje 22 PLN (dystans około 280 km). Na bilecie krzaczek2krzaczek5krzaczek, okazuje się że to poczekalnia nr 5, wyjście nr. 2. Jest też numer wagonu i numer miejsca.
W Pekinie nie czeka się na pociąg na peronie, ale w specjalnych poczekalniach, z których obsługa stacji wypuszcza na peron dopiero wtedy gdy pociąg jest gotowy na przyjęcie pasażerów. Podobny więc system jak na lotniskach. Do odjazdu pociągu 40 minut. Poczekalnia już wypełniona tłumem pasażerów. Powoli zbliża się 12:09, a tłum jak czekał w poczekalni tak czeka. Jest komunikat z megafonów po chińsku. Ludzie zrezygnowani zaczynają się rozchodzić... I co teraz? Pociąg odwołany, opóźniony? Pytam paru młodych ludzi czy mówią po angielsku. Niestety nikt nie może pomóc. Po chwili znowu zamieszanie i wszyscy zaczynają się tłoczyć przy wyjściu na peron. Jednak udało się, otwierają się drzwi i rozpoczyna się "boarding".
Znajduję swój wagon nr. 3 i miejsce numer 58. Od momentu wejścia na dworzec nie widziałem ani jednego obcokrajowca. Wagon dość nowoczesny, bardzo czysty, bez przedziałów. Niektóre miejsca ze stolikami. Do pociągu wchodzę koło godziny 12;30. Odjazd 12:52, czyli ok 45 minut opóźnienia. Na szczęście, jeszcze w hostelu sprawdziłem trasę i przystanki pociągu. Shijiazhuang to drugi przystanek. Po drodze jest tylko Baoding. Po około pół godzinie jazdy siada przede mną młoda Chinka. Patrzy się na mnie i obdarowuje wyjątkowo przyjaznym uśmiechem. - "Where are You from?", - "Poland", - "?", "-in Europe", -"Aaaahh" i kolejny szeroki uśmiech :). Od tego czasu siedzi na przeciwko mnie. Niestety po angielsku w sumie zna może około 20 słów, tak więc rozmowa za bardzo się nie klei. Co chwila natomiast obdarowujemy się przyjaznymi uśmiechami :). Wyciągnąłem małe rozmówki skopiowane z przewodnika Lonely Planet. Niestety moje próby zagajenia po chińsku kończą się wyrazem zdumienia sympatycznej Chinki. Dopiero po jakichś 20 minutach orientuję się, że czytam słówka po kantońsku (używanym na południowym wschodzie Chin), który jest kompletnie niezrozumiały dla większości Chińczyków.
Pociąg wolno wjeżdża na stację w Shijiazhuang. Czy to na pewno Shijiazhuang? Tego na 100% nie wiem, ufam gestom współprasażerów, którym pokazuję swój bilet. Pierwsze zaskoczenie. Napisy po angielsku na dworcu "way out", "ticket office". Ale to by było na tyle angielskiego w tym mieście. Wychodzę przed budynek dworca. Ogromny plac, na środku którego stoi ogromny czerwony pomnik z dzielnymi bohaterami chińskiej armii ludowej. W tle nowoczesne wieżowce.
Miasto, mimo że jest tylko "niewielkim miastem" pod Pekiniem, wygląda miejscami jak Nowy Jork. Ogrom wieżowców, szerokie aleje, nowoczesne biurowce. Ehhh Chiny! Szarawe opary smogu prześwietlone na żółtawo przez słońce sprawiają niesamwoite wrażenie miasta z innego świata. Czeka mnie kolejne trudne zadanie - muszę dostać się na lotnisko. Położone jest ok 40 km od centrum miasta! Gdzieś w internecie wyczytałem, że przy ulicy niedaleko dworca jest Airport City Centre Ticketing Office, a stamtąd odjeżdżają lotniskowe autobusy. Podchodzę do kilku młodych ludzi z pytaniem czy mówią po angielsku. Niestety nikt. Pokazuję więc kartkę z chińskim "którędy do autobusu na lotnisko" kórą dostałem od recepcjoniski w hostelu. Podchodze do kilku osób, i oczywiście każda wskazuje palcem w zupełnie inną stronę. Jakoś dziwnie nie jestem zaskoczony. Posterunek Policji! Wchodzę do środka i tam pokazuję kartkę z napisem. Panowie coś do mnie mówią po chińsku , ale tym razem wszyscy wskazują jeden kierunek. Piszą dla mnie kartkę i gestami pokazują trzymającego za kierownice kierowcę. Najmłodszy z policjantów wychodzi ze mną przed posterunek i każe iść za sobą. Prowadzi mnie kilkadziesiat metrów na przystanek autobusowy. Z gestów rozumiem, że mam czekać na autobus numer 1, a kartkę mam pokazać kierowcy. Policjant cały czas czeka ze mną na autobus. Obok znajduje się przystanek taksówek. Pokazuję policjantowi taksówki i pytam o cenę "yuan?". Pisze mi na kartce 50-70 Y. Nie jest zle, ale policjant wyraźnie odciąga mnie od taksówkarzy. Dyskretnie na nie wskazując mówi "bad taxi", a wskazując na te przejeżdzajace ulicą, mówi "good taxi". Wygląda na to, że była to tradycyjna poddworcowa mafia taksówkowa znana również z naszego podwórka. Bardzo miło, że miejscowa Policja tak o mnie dba. W końcu nadjeżdża autobus, wsiadam do środka i pokazuje kierowcy kartkę od policjantów. Sympatyczna pani uśmiecha się i gestem wskazuje, że wie o co chodzi. Jadę zatłoczoną ulicą Shijazhuang. Jestem pod ogromnym wrażeniem nowoczesności i ogromu budowli. Po przygodach z szukaniem informacji i dość długą jazdą w korku, robi się 17:10, (wylot 20:10) a do lotniska mam 40 km! Zaczynam łapać lekkiego stracha. Po jakichś 20 minutach jazdy przez centrum miasta pani kierowca wskazuje mi przystanek gdzie mam wysiąść i pokazuje stronę w którą mam iść. Widzę tam stojące autobusy. Czy to jest to Airport City Centre Ticketing Office? Miało być koło dworca...
Naganiacze oferują taksówkę. Idę dalej i wchodze do biurowca. Udało się! To biuro miejskie Spring Airlines. Podchodze do młodego pracownika i pytam jak złapać autobus na lotnisko pokazując potwierdzenie mojej rezerwacji. Chińczyk angielski zna na poziomie może kilkudziesięciu słów, podobnie reszta osób w biurze. Dostaję do wypełnienia formularz. To pewnie jakiś wstępny check-in. Nie znam miejscowych zasad na krajowych liniach. To mój pierwszy taki lot. Wypełniam formularz, imię, nazwisko, miasto wylotu, przylotu, godzina, podpis. Pracownik linii przez ok. 10 minut walczy z komputerem. Kiedy patrze na zegarek, chłodny pot występuje mi na czoło. Niecałe 2,5 godziny do wylotu! O tej porze chciałem być już na lotnisku. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy pracownik Spring Airlines w końcu zwraca się do mnie - "six hundred twenty yuan" (620 Juanów / 310 PLN). Zaskoczony odpowiadam po angielsku, że przecież już za ten bilet zapłaciłem kartą przez internet. Pokazuję kwotę w dolarach na potwierdzeniu. Kolejne konsultacje z innymi pracownikami biura. I znowu: "six hundred twenty juans!", tym razem bardziej stanowczo. Moje czoło jest już całkiem mokre. Tym razem i ja bardziej stanowczo pokazuję im numer rezerwacji na potwierdzeniu i domagam się sprawdzenia tego w systemie. Znów kilka minut sprawdzania rezerwacji w komputerze z innym pracownikiem biura. W końcu widzę uśmiech na ich twarzy. Oni myśleli, że ja chce kupić bilet, a dopiero teraz zorientowali się, że ja tylko pokazywałem im zrobioną już rezerwację! Pracownik biura wskazuje mi autobus na zewnątrz i gestami pokazuje drukarkę oraz lotnisko. Rozumiem, że mam po prostu wydrukować kartę pokładową na lotnisku. Prosze go żeby pokazał mi który to dokładnie autobus. Niechętnie wychodzi na zewnątrz. Wskazując nadgarstek i pokazując godzinę wylotu, gestami pytam czy na pewno zdążę jak wezmę autobus. Pracownik Spring Airlines jednak pokazuje mi taksówki. Ciągnę go ze sobą do tych taksówek, żeby powiedział kierowcy gdzie mają mnie zawieźć i żeby spytał jaka cena. 100 Juanów (50 PLN). Jak to zwykle bywa w azjatyckich i arabskich krajach, w taksówce już siedzi jakiś pasażer. Pali papierosa. Mi już jest wszystko jedno, chcę dostać się na lotnisko na czas. Zostały trochę ponad 2 godziny do wylotu. Na szczęście, szybko wjeżdżamy na pustą autostradę i pędzimy w stronę portu lotniczego. Przejazd zajmuje około pół godziny. Tuż przed lotniskiem wysiada drugi pasażer. Moim oczom ukazuje się olbrzymi i nowoczesny (a jakże!) terminal. Ale jak to? Mijamy go i jedziemy dalej. Zaraz pokazuje się kolejny olbrzymi i nowoczesny... terminal! Shijiazhuang.... małe chińskie miasto pod Pekinem...
Na szczeście na lotnisku okazuje się, że mój samolot ma godzinę i 5 minut opóźnienia. Ufff... Spokojnie bez kolejki się odprawiam, przechodzę kontrolę bezpieczeństwa (strażnik jest bardzo skrupulatny ugniatając palcami moje buty) i szukam swojej bramki. Terminal jest bardzo nowoczesny. Zresztą to określenie chyba mogę pozostawić na wszystkie lotniska w Chinach jako domyślne. Na lotnisku zauważam tylko jedną parę obcokrajowców. To jedyni europejczycy/amerykanie, których widzę od wejścia na dworzec kolejowy w Pekinie. Pod moją bramką sami Chińczycy. Niestety orientuję się, że w ferworze walki z pracownikami Spring Airlines w miejskim biurze, przez pomyłkę zabrali mi i nie oddali pliku wydruków w plastikowej koszulce, w kórym miałem wszystkie potwierdzenia lotów i noclegów na całą podróż. Eh będę musiał sobie jakoś radzić. W końcu rusza boarding. Wchodzę jako jeden z ostatnich. Gdy podchodzę do osoby sprawdzajacej karty pokładowe, inny pracownik linii prosi mnie na bok. Wręcza gruby rulon papieru faksowego, a na nim wszystkie moje dokumenty, które zostawiłem w miejskim biurze! Przyznam, że nie spodziewałem się tego. Wielki plus dla Spring Airlines za takie załatwienie sprawy. Oszczędzi mi to sporo kłopotów.
Siadam wygodnie w nowiutkim (a jakże) Airbusie A320. Czuję się jak w Wizz Airze. Jedyna różnica to ciemno-zielone obicia foteli. Chińscy pasażerowie są bardzo... niesforni. Samolot już kołuje, a oni nadal pokrzykują i wykłócają się z załogą bo koniecznie chcą siedzieć na miejscach innych niż przypisane na ich kartach pokładowych. Kilka razy muszę wstać ze swojego miejsca i wpuścić lub wypuścić kolejną osobę. Startujemy. Póki co, wszystko odbywa się podobnie jak w Europie. Pierwsza różnica - nie gaśnie lampka "zapiąć pasy" więc nie wiem kiedy mogę wyjąć laptopa żeby pisać relację. Pytam więc stewarda "Can I use laptop now?", a ten odpowiada "Yes it's in the rear of the aircraft / Tak, toaleta jest na końcu samolotu" :). Pytam kolejnego pokazując laptopa. Już można. Zajęty pisaniem nawet nie zorientowałem się na początku jaki cyrk odbywa się właśnie na pokładzie. Panowie stewardzi w swoich mundurach (wyglądają jak piloci) prowadzą zbiorową gimnastykę! Łapanie za uszy i kręcenie uszami, teraz kaczuszki, teraz masowanie policzków. Przyznam, że stewardzi w mundurach wyglądali w tej sytuacji bardzo zabawnie. Udało mi się zrobić zdjęcie :).
Lot zleciał bardzo szybko. W Chongqing ląduję koło 23:20. Lotnisko wygląda... No oczywiście że jak jakaś stacja kosmiczna z filmu science-fiction. Olbrzymie i super-nowoczesne. Niezbyt nowocześni są jednak chińscy pasażerowie. Pierwszą walizkę wyjeżdzającą na taśmociąg witają pokrzykiwaniem i nerwowym bieganiem po hali. Walizki wyjeżdżają też dwa taśmociągi dalej. Połowa ludzi pokrzykując pobiegła tam żeby sprawdzić czy to nie ich. Moje obawy związane z dojazdem z lotniska do miasta nie potwierdziły się. Myślałem, że o tej porze będę skazany na taksówkę za około 60-70 PLN, ale na szczęście kursuje jeszcze zwykły lotniskowy autobus. Przejazd do centrum kosztuje tylko 8 PLN. W końcu mi ulżyło. Wygląda na to, że to już koniec moich dzisiejszych zmagań z Chinami. Jakże bardzo się myliłem!
Autobus zatrzymuje się w centrum miasta. Niestety to jeszcze spory kawałek do hostelu YangzeRiver International Hostel. Nie wiem w którym miejscu na mapie jestem. Mój plan to złapać taksówkę. Tak zresztą radzą w e-mailu z potwierdzeniem rezerwacji hostelu. Za kurs powinienem zapłacić niecałe 10 PLN. Pokazuję więc taksówkarzowi wydruk z potwierdzenia z adresem napisanym po... angielsku. Oj, chyba będzie ciężko. Pierwszy taksówkarz machnął ręką. Drugi pokiwał głową i pojechał. Trzeci, czwarty, piąty to samo. Wpadłem więc na pomysł żeby pokazać mapkę, którą też mam wydrukowaną, i która ma niektóre napisy po chińsku. Pierwszy machnął ręką, kolejny też. Trzeci przyjrzał się, o coś mnie spytał, ja potwierdziłem kiwnięciem głową i wsiadam do taksówki. Jedziemy z 10 minut. Taksówkarz cały czas o coś pyta. Teraz wiem, że pewnie pytał "czy na pewno chcesz tam jechać? Tam nic nie ma". Dojeżdżamy. Wysiadam, i wchodze do jakiegoś biura organizacji wycieczek statkiem po rzece Jangcy. I tak cud, że otwarte po północy. Tam oczywiście nikt nie mówi po angielsku. Nazwa hostelu i adres po angielsku też nic im nie mówią. Wychodzę. Okolica to praking ciężarówek, jakieś magazyny, a to wszystko pod estakadą z drogą szybkiego ruchu. Przyznam, że nie czuję się tutaj zupełnie swobodnie. Na dodatek błąkają się bezpańskie psy. Łapię nadjeżdżajacą taksówkę. Tym razem nie ma dyskusji na temat adresu. Po prostu wrzucam plecak do środka i palcem pokazuję naprzód. Byle dalej od tamtego miejsca! Po kilkuset metrach zauważam spory hotel. Jest szansa, że tam ktoś będzie mówił po angielsku. A gdzie tam... recepcjonista rozkłada ręce. Przypominam sobie, że mam numer telefonu do hostelu. Gestami proszę o możliwość skorzystania z telefonu. W drugiej próbie udaje się dodzwonić. I w końcu jest ktoś kto mówi dobrze po angielsku! Pierwsza taka osoba od opuszczenia rano hostelu w Pekinie... Przekazuję słuchawkę recepcjoniście, żeby ten według instrukcji, po chińsku dowiedział się o co mi chodzi i napisał mi kartkę do pytania ludzi o adres. Osoba z hostelu mówi że to już blisko, 2 minuty na piechotę. Ruszam z kartką z adresem. Kiedy mija 10 minut szybkiego marszu po niezbyt ciekawej okolicy zaczynam się trochę martwić, że znowu jestem w... zagubiony. Wchodzę z ulicy z kartką do jakiegoś pomieszczenia w którym około 10 młodych osób pracuje przy maszynach do szycia (jest po 1:00 w nocy!). Pokazuję karkę. Wszyscy w środku zaczynają dyskutować jak by mi tu pomóc. Jedna osoba chyba wie o co mi chodzi! Wychodzi ze mną na zwenątrz i pokazuje palcem kierunek w którym mam iśc. Gestami pytam czy daleko czy blisko. Ona zna podstawowe liczby po angielsku, więc dowiaduję się, że 10 minut. Idę i zastanawiam się dlaczego po prostu nie złapałem taksówki. Ale miały być 2 minuty! Przechodzę pod pylonem właśnie budowanego mostu. Mimo że jakieś 50 metrów nade mną wisi krawędź platformy budowanej jezdni, okolica nawet nie jest ogrodzona. Zaraz za mostem ukazuje się napis YangzeRiver International Hostel...
Za takie dni pełne adrenaliny i wrażeń kocham podróże!
Dobranoc
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres