Malezja wita mnie gorącem, duchotą i... długą kolejką do odprawy paszportowej. Po około pół godzinie czekania, malezyjski stempelek w końcu ląduje w paszporcie. Teraz już oficjalnie jestem w Azji! Wychodzę z terminala i łapię SkyBusa do Kuala Lumpur. Bilet na autobus kupiłem razem z biletem lotniczym. Przejazd trwa godzinę i 15 minut, koszt - 6,5 PLN. Uff nareszcie ulga dla portfela... Witamy w Azji! :)
Niemal całą drogę do miasta jadę wzdłuż plantacji palm. W połowie drogi pojawiają się pierwsze zabudowania metropolii Kuala Lumpur. W samym mieście duży ruch. Kilkanaście minut stoimy w korku. W końcu docieram do Kuala Lumpur Sentral. (Malezyjczycy mają zwyczaj zapożyczania wielu słów z angielskiego i przerabiania ich na swoje naśladując ich brzmienie. Inny przykład: "taxi" to "teksi", a "custom" to "kastam"). Na dworcu spotykam znajomego, u którego będę mieszkał przez kolejne dni w Kuala Lumpur. Nie widzieliśmy się od ponad 2 lat. Wymieniam pozostałe australijskie dolary na malezyjskie Ringgity i ruszamy do domu znajomego. Tego wieczoru, rodzina u której mieszkam zabiera mnie na powitalny obiad. Uwielbiam azjatycką kuchnię! Tym bardziej mam szczęście, że gości mnie Malezyjczyk, tak więc trafię do najprawdziwszych, nie-turystycznych miejsc. Wybieramy się do miejsca słynącego z najlepszych krabów. To poza centrum Kuala Lumpur.
Lokal jest pełen malezyjskich rodzin. Jestem jedynym Europejczykiem. Dania z krabów rewelacyjne. To tutejszy rarytas. Na początku nie wiem jak się do tych krabów dobrać. Podane są w całości w skorupach! Podglądam moich gospodarzy i jakoś sobie radzę. Do krabów sporo różnych warzyw. To bardzo ważny składnik azjatyckiej kuchni. To nie koniec atrakcji na ten wieczór. Mimo późnej pory, jedziemy do Putrajaya.
To właściwie nowe miasto zbudowane kilka lat temu. Mieszczą się tam instytucje rządu Malezji, instytucja bankowe itp. W przyszłości być może tam zostanie przeniesiona administracyjna stolica kraju. Putrajaya nazywana jest również "miastem świateł". Wieczorem wygląda niesamowicie. Bardzo nowoczesna, z widocznymi orientalnymi wpływami architektura. Wszystkie budynki efektownie podświetlone. Słońce zaszło już dobre kilka godzin tremu. Nadal jest bardzo duszno i parno.
Wracamy do Kuala Lumpur. Następnego dnia wyruszamy na podbój centrum miasta. Pierwszy przystanek - śniadanie. Znowu miejsce w którym nie uświadczysz turystów. Jesteśmy na przedmieściach. Tutaj Europejczycy czy Amerykanie raczej nie docierają. Próbuję kilku kolejnych miejscowych specjałów. Na stole ze cztery dania i lokalny napój z herbaty, mleka i jeszcze kilku innych tajemniczych składników. Za całość płacę około 8 złotych!
Po śniadaniu kierujemy się pod słynne górujące nad miastem Petronas Twin Towers. Do czasu wybudowania wieżowca 101 w Taipei, były to najwyższe budynki na świecie.
Na zewnątrz niemiłosiernie gorąco. Pierwszy raz w życiu widzę słońce w zenicie (czyli jest dokładnie pionowo nade mną)! Sporo czasu spędzamy spacerując po klimatyzowanych niekończących się centrach handlowych. W centrum Kuala Lumpur jest ich mnóstwo. Są bardzo bogate i efektowne. W mieście widać duży kontrast. Biedniejsze dzielnice wokół centrum i bardzo bogate, luksusowe centrum. Sytuacja często spotykana w krajach naftowych. Przemieszczamy się pod KL Tower - wierzę radiowo telewizyjną - kolejny słynny element krajobrazu miasta. Łapie nas intensywna burza z piorunami. To normalne w tej części świata, nawet w porze "suchej", która trwa już od kilku tygodni. Popołudnie spędzamy na spacerze po komercyjnym centrum Kuala Lumpur. Wieczorem wybieramy się na ulicę Jalan Aloa słynącą z niezliczonych restauracji, knajp na wolnym powietrzu.
W powietrzu unosi się niepowtarzalny zapach miejscowych specjałów. Mimo późnej pory ulica jest pełna ludzi. Wszędzie rozstawione stragany ze skwierczącymi wokami. Co chwilę jesteśmy zaczepiani i zapraszani do zajrzenia do menu. Siadamy i zamawiamy jedzenie. Desmond (mój znajomy) przegląda menu i wybiera różne specjały. To prawdziwy koneser azjatyckiej kuchni! Z nim nie zginę ;). Jemy coś w rodzaju małż, do tego warzywa i coś co się nazywa chińskie ciasto marchwiowe (w niczym nie przypomina tego, które jemy w Polsce). Niezwykłe, egzotyczne smaki. W drodze do domu jeszcze raz zatrzymujemy się pod Petronas Twin Towers.
Widok jest niesamowity! Wieże i przepływające nad nimi chmury są efektownie podświetlone. Czuję się naprawdę malutki przy tych dwóch imponujących, strzelających w niebo olbrzymach. Tym miłym akcentem kończy się kolejny dzień w Kuala Lumpur. Na jutro rano zaplanowałem kolejną drobną modyfikację moje trasy. Na na 2 dni wybieram się do Singapuru! Bilety liniami Air Asia na trasie Kuala Lumpur - Singapur - Kuala Lumpur kosztowały w sumie około 120 PLN.
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres