Dulles to jedno z trzech dużych lotnisk obsługujących aglomerację Waszyngtonu. Oprócz tego jest jeszcze port lotniczy im. Ronalda Regana bliżej centrum i port w sąsiednim Baltimore. Pierwszy raz będę leciał liniami Southwest! Dla tych którzy nie wiedzą, to pierwsze prawdziwe tanie linie lotnicze na świecie! To na Southwest wzorował się Michael O'Learry tworząc sukces Ryanaira w Europie. Southwest zaczynał jako mały przewoźnik latający między Dallas a San Antonio w Teksasie. Dziś jest jedną z największych i najbardziej dochodowych linii lotniczych na świecie. Mimo podobnego modelu biznesowego jest sporo różnic w porównaniu z dobrze nam znanym Ryanairem. Generalnie w Southwest zapłacimy więcej, ale mamy też dużo więcej udogodnień. Pierwsza różnica już przy odprawie. Nie ma obowiązku check-inu przez internet. Odprawiam się w automacie na lotnisku.
Bardzo prosta sprawa - wystarczy wpisac numer rezerwacji i kilka razy kliknąć "dalej". Po chwili maszyna drukuje kartę pokładową. Kolejna bardzo istotna różnica to przewóz bagażu. W southwest za darmo możemy nadać dwie sztuki bagażu do 20 kg! Chyba nie muszę wspominać jak to wygląda w Ryanairze... Ja akurat lecę tylko z podręcznym, tak więc nie korzystam w tym przypadku z darmowych dobrodziejstw Southwesta :). Z hali odpraw do terminalu, z którego odlatuję docieram lotniskową kolejką. Na Dulles są trzy terminale: A. B i C.
Do wskazanej na karcie pokładowej bramki docieram jakieś dwie godziny przed planowanym odlotem. Terminal A i B to właściwie jedne bardzo długi budynek z bramkami po jednej i drugiej stronie.
Brak bezpłatnego dostępu do internetu wi-fi. Sytuacja przy bramce też dalece odbiega od Ryanairowskich realiów... Zamiast nerwowego ważenia, mierzenia i przepakowywania podręcznego bagażu atmosfera jest bardzo miła, powiedziałbym nawet rodzinna :)! Nie bez powodu w logo linii Southwest jest serduszko! :)
Tuż przed boardingiem zaczyna się show. Pracownik Southwest łapie za mikrofon i pyta wszystkich zgromadzonych przed bramką: "Jak się wszyscy macie?", po chwili jeszcze raz "Nie słyszę! Jak sie wszyscy macie?". Na co uradowany tłumek pasażerów odpowiada "goooood!". Dalej wszystko zapowiadane jest w równie luźnej i żartobliwej formie.
Boarding przebiega również nieco inaczej niż w u nas w Europie. Pasażerowie na kartach pokładowych mają podaną grupę i numer boardingu. Grupy A, B i C i numery od 1-60. Tak więc A1 wchodzi do samolotu pierwszy, a C60 ostatni. Przydzielona grupa i numer zależą prawdopodobnie od kolejności w jakim dokonało się odprawy, lub wykupiło priority boarding. Mój numer to C4.
Do samolotu wchodzimy przez rękaw (kolejna różnica w porównaniu z Ryanairem). Samolot jest wypełniony w 95%. Flotę Southwest stanowią wyłącznie samoloty Boeing 737, czyli w tym przypadku tak samo jak Ryanair. Podobieństwa niestety kończą się tylko na modelu samolotu. Po zajęciu miejsca przeżyłem lekki szok. Otóż ne siedziałem z rozkraczonymi nogami a w moje kolana nie wbijały się metalowe części siedzenia naprzeciwko mnie! Więcej! Przed kolanami miałem jeszcze z 15 cm wolnego miejsca! Mogłem nawet wyprostować nogi wsuwając je pod siedzenie sąsiada z naprzeciwka! Przez chwilę pomyślałem, że przez pomyłkę usiadłem w klasie biznes... Ale zaraz, to jest Southwest! Jaka klasa biznes??? Wszystko było w porządku, taki jest rozkład siedzeń we wszystkich samolotach tej linii! Zgodnie z rozkładem startujemy do Chicago Midway. Planowany czas lotu: nieco powyżej dwóch godzin. Załoga pokładowa również w świetnych nastrojach. Piloci jeden przez drugiego żartują, żeby wsuwać im pod drzwiami do kokpitu 100 lub 50-dolarowe banknoty z wypisanymi opiniami na temat Southwest. Podczas lotu pasażerowi poczęstowani są orzeszkami. I co ciekawe, nie trzeba było za nie zapłacić 5 euro ;) W Chicago leje. Podczas lądowania podziwiam rozświetlone światłami ogromne miasto.
Pasażerowie kontynuujący lot do Seattle zostają na pokładzie. Po chwili okazuje się jednak, ze jest zmiana planów. Proszą nas o przejście do innego samolotu zaparkowanego przy innej bramce. Samolot ma zostać pooddany jakiejś inspekcji. Już myślałem że mogę zapomnieć o dobrym miejscu przy okni, które cudem udało mi się znaleźć w Waszyngtonie. Po dotarciu pod wskazaną bramkę widzę, że samolot do Seattle również będzie pełen. Przy brance komunikat: "14 pasażerów, którzy przylecieli z Waszyngtonu będą wchodzić na pokład jako pierwsi". Ponieważ kartę pokładową zabrano mi podczas boardingu w stolicy, przy bramce pracownik Southwest ma listę nazwisk tych 14 szczęśliwców, a identyfikacja następuje po okazaniu dokumentu. Zajmuję ulubione miejsce za skrzydłem po prawej stronie samolotu. Tym razem samolot wypełniony w 100%. Czas lotu do Seattle około 5 godzin. W zdumienie wprawia mnie to co widzę w menu, które znajduję w kieszeni siedzenia przede mną. "Darmowe napoje - kawa, herbata, soki, cola, itd. itd." DARMOWE??? Znowu myślę, czy nie wsiadłem przez pomyłkę do jakiegoś Continental Airlines czy Delty... Tuż po starcie obsługa pokładowa zbiera zamówienia na napoje. Po chwili pojawiają się z koszami różnych "snack'ów". Do wyboru orzeszki, chipsy, krakersy... A jakże! Za darmo :). Po chwili odzywa się pilot. Przedstawia wszystkie informacje dotyczące lotu. A kończy: "Aha, nie wiem czy wiecie... kocham was wszystkich..." Trudno nie odwzajemnić tego uczucia... Linia robi rewelacyjne wrażenie. Ok, za lot zapłaciłem 338 PLN. Jak na Ryanaira to dużo. Ale to przecież aż 7-godzinna podróż. Ryanairem latamy średnio około 2 godzin! Zachowujac proporcje, w Ryanairze za 7 godzinne loty płacilibyśmy niewiele mniej... Lot zlatuje na pisaniu bloga i na śnie. Jestem zmęczony po intensywnym zwiedzaniu Waszyngtonu. Po prawie 5 godzinach lotu samolot zaczyna się zniżać.
Przez chmury przebijają się światła wielkiego miasta. Po chwili jak na dłoni mam wieżowce centrum Seattle z charakterystyczną wieżą Space Needle... Dotarłem nad Pacyfik!
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres